Tadeusz Hubert Jakubowski
Faramuszki, dyrdymały, duPeeReLe
15 x 21 cm, 175 stron, rysunki, fotografie ( cz.b. i kolor), oprawa twarda, szyta
ISBN 978-83-62144-78-5
cena 30 PLN
OD WYDAWCY
Tadeusz Hubert Jakubowski. Tadzio…
Jakim był autorem? Wspaniałym. Zgodnym, spolegliwym, a przede wszystkim wdzięcznym. Wdzięcznym nie tyle dla, co za. Nie upierał się, gdy proponowaliśmy jakieś zmiany w tekście. Odpowiednio wcześniej, jeszcze przed oddaniem rękopisu informował nas, jakby mimochodem, że chciałby, aby w książce znalazło się to czy owo. Wtedy wiedzieliśmy, na czym Tadziowi szczególnie zależy i czego nie należy zmieniać.
Przy okazji pracy nad każdą książką podkreślał, że musi żyć, bo ma jeszcze tyle pomysłów; musi doczekać wydania kolejnego tomu. Żartowaliśmy, że nie będziemy się śpieszyć z wydaniem złożonej książki, aby dłużej pożył. Rękopis Faramuszek… oddał nam kilka tygodni przed pójściem do szpitala, do którego wcale się nie wybierał. Nie chciał. Już w szpitalu, dwa tygodnie przed śmiercią, jeszcze się o niego dopytywał. Nie było szans, abyśmy zdążyli…
Przeżył wiele ciężkich lat, młodość zabrało mu stalinowskie więzienie, ale nigdy nie narzekał, żartobliwie mówił, że ma wiele za uszami… Nie miał wrogów, co najwyżej „zawistników”, jak ich sam określał, ale zawsze bez nazwisk.
Kochał ludzi, zwierzęta, przyrodę, świat… Zapewne z wzajemnością, o czym świadczyła choćby frekwencja na promocjach książek, ciekawe dyskusje, wiele pytań od czytelników… Był chętnie zapraszany przez przedszkola, szkoły, instytucje, nie tylko pruszkowskie, na spotkania autorskie i wszelkiego rodzaju uroczystości. Jego żywiołem, który dość późno odkrył – były Targi Książki. To tam brylował, skupiał na sobie powszechną uwagę, był szczęśliwy. Na tych ostatnich, w listopadzie 2019 roku czekało na niego krzesło i stolik. Był już w szpitalu…
Można śmiało stwierdzić, jakkolwiek to zabrzmi, że był niezwykle szlachetnym elementem pruszkowskiego krajobrazu. Charakterystyczna postać w kapeluszu i torbą w dłoni przemierzająca wolnym krokiem ulice miasta. Czy ze stacji kolejki WKD w kierunku Tworek, czy też ulicą Bolesława Prusa w kierunku Żbikowa, zmierzał zawsze na swoją ukochaną ulicę Topolową. Tam się najlepiej czuł; samotny, ale w rodzinnym domu; sam, ale nie samotny – znał wszystkich, wszyscy go znali…
Choćby z widzenia. Bywał na meczach Znicza, na koncertach, na wielu imprezach kulturalnych, na różnych rocznicowych spotkaniach towarzyskich. Często siadał na ławce przed Pałacem Ślubów i karmił ptaki, a przechodząc przy stawie w Potuliku pamiętał o kaczkach.
I pisanie… kurdelebele… to było chyba najważniejsze dla Tadeusza. Żył każdą książką, przeżywał bardzo ostatnie dni przed oddaniem materiału do druku czy przed przywiezieniem nakładu. Czasami nas to męczyło, ale teraz dalibyśmy się zamęczyć na śmierć, aby tylko Tadzio był z nami…
Tadzia nie ma, ale nam się wydaje, że jest. Mamy Jego nową książkę, być może będzie kolejna. Dzięki temu nie tylko pamięć o Tadeuszu będzie trwać w nas, ale też to, co stworzył…
Non omnis moriar
Grzegorz Zegadło